DOMBAY
Lot z Kaliningradu trwał stosunkowo krótko
A może tylko nam się tak wydawało? A może to zmęczenie dało znać o sobie i tak szybko nam ten lot minął? Po głębszym zastanowieniu chyba tak to było.
W każdym razie lądujemy w miejscowości Mineralne Wody w republice rosyjskiej zwanej Kraj Stawropolski (nomen omen polski w nazwie rosyjskiej). W sumie to nie wiedziałem czego mam się spodziewać… lotniska jak z trzeciego świata, czy może lądowania pod czujnym okiem całego batalionu rosyjskich żołnierzy. Nic z tych rzeczy. Pełna kulturka, obiekt i lotnisko naprawdę na wysokim poziomie, więc kamień z serca spadł i tylko utwierdziłem się w przekonaniu, że będzie tylko lepiej.
Z Mineralnych musieliśmy dostać się do Dombayu, bo taki mieliśmy plan i czas na to, by właśnie tam dotrzeć.
Ale po kolei…
Przed nami do pokonania jedynie, albo aż 200km
Pierwszą decyzją jaką podejmujemy po wylądowaniu i odebraniu bagażu, to – idziemy na stopa.
Poszliśmy, ale albo było to kiepskie miejsce do łapania, albo nikt nas nie chciał wziąć… jeden brodaty, drugi łysy – choć po wyglądzie nauczonym nie oceniać 😉
40 minut zmarnowane, wracamy w stronę lotniska, bo tam z pewnością taxi znajdziemy. Do lotniska jednak nie doszliśmy, gdyż kciuk wyciągnięty po drodze, zdołał zlitować kierowcę łady. Do Dombayu pan sympatyczny nie chciał nas podrzucić, ale wysadził nas na dworcu autobusowym sugerując tym samym marszrutkę. I tutaj powiedzmy sobie szczerze, iż wcale nie był to taki autostop z prawdziwego zdarzenia, bo kierowca tego jakże zacnego samochodu wziął od nas kasę za podwózkę.
Na szczęście nie nadszarpnęło to znacząco naszego budżetu wakacyjnego, ale liczy się sam fakt…
Do Dombayu okazało się, że mamy marszrutkę za niecałą godzinę
Ogarnęliśmy plecaki na tyłach pojazdu, bo pan kierowca trochę stękał, że duże, że ciężkie i w ogóle że…. Że to chyba miał na imię, ale to już nieważne. Przed nami 200km, a podróż marszrutką to doznanie same w sobie 🙂
Z reguły ciasno, duszno, gdzie się człowiek nie dotknie, to się lepi, a do tego temperatura na zewnątrz i wewnątrz pojazdu wcale nie pomagająca w oddychaniu, więc podróż wymaga skupienia, by jak najszybciej minęła. Ale z drugiej strony, o jakim skupieniu mówimy, gdy w ciasnym busie siedzi 8 czy 9 osób, z czego dwie głośno gadają w jakimś niezrozumiałym dialekcie, obok ryczy dziecko jak poparzone, a my siedzący tyłem do kierowcy a przodem do wszystkich pasażerów to wszystko widzimy.
A do tego jakby było mało, jesteśmy już zmęczeni dwudniową podróżą i głodni jak cholera, a kobieta siedząca przed nami o mega rubensowskich kształtach co rusz wkłada do swych ust cukierka i ostentacyjnie go memła. Och bolący był to widok.
Po jakiejś godzinie, może półtorej jazdy, pan Że Kierowca się zatrzymał na załatwienie swoich spraw, więc na szybciora wyskoczyliśmy przynajmniej po bananie kupić, chociaż gdybyśmy wiedzieli, ze pana Że nie będzie chwilę dłużej, to może i na dwa byśmy sobie pozwolili 😉
Chwila oddechu pomimo dłuższej przerwy była i tak zdecydowanie za krótka
Przyszedł pan Że kierowca, usadowiliśmy się każdy na swoim miejscu i ruszyliśmy w drogę. Pół godziny później pani rubensowska wysiadała i coś mi się zdaje, że straszny głód z oczu musiał nam patrzeć, bo się kobita zlitowała i wręczyła nam garść cukierków na dalszą drogę. Ta dalsza droga była tym razem mocno krótka, bo po kwadransie kierowca Że zatrzymał się w lesie i kazał nam wysiadać.
Ale jak to? Zaczęły się protesty z naszej strony, ale pan Że uspokajał nas, mówiąc, że za moment przyjedzie inny kierowca, który nas zawiezie do Dombayu.
Ale to przecież ta marszrutka jedzie do Dombayu! I pewnie jeszcze byśmy się tak spierali, gdyby nie to, że faktycznie przyjechał inny pan kierowca. Ten był konkretny. Widać było, że panowie interesy kręcili, bo temu Że dał jakieś opony, Że mu wręczył jakąś kopertę, coś tam pogadali, pościskali i pan szybki kazał wskakiwać raz dwa, bo jedziemy do Dombayu i i on nam już nocleg załatwił. Ale jak i kiedy? Dobre pytanie. Wszyscy chyba o nas mówili, a przy okazji załatwiali nasze sprawy krok przed nami. Tyle, że temu też trzeba było zapłacić za kurs.
Rosja to prawdziwy kraj biznesu 😉
W każdym razie w busie poznajemy Lenę z Moskwy, która również jechała do Dombayu, więc mieliśmy towarzystwo i oczywiście próbowaliśmy wyciągnąć jak najwięcej interesujących nas rzeczy o Rosji. Słowo klucz – próbowaliśmy. Lena pracowała, pracuje w telewizji, więc bardzo się pilnowała w tym co mówi.
I tak w miłym towarzystwie 20 minut później wjechaliśmy do kurortu zwanego Dombay.
Skoro już dotarliśmy na miejsce, to wypadałoby coś w końcu zjeść
Zrzuciliśmy plecaki na kwaterze, którą nam kierowca szybki zorganizował i poszliśmy na… miasto 😉
Kwatera jak się patrzy! Budżetowa 🙂
Z tą kwaterą to żarcik 🙂
Mieliśmy normalny pokój w bloku za rozsądne pieniądze.
Ale wracając do tego wyjścia na… miasto, to jako że nasze żołądki krzyczały z niedożywienia, więc rzecz jasna uderzyliśmy do najbliższej możliwej restauracji. A że trafiliśmy na muzułmańską, to już inna sprawa. I nie to, że była gorsza czy coś w tym rodzaju. Absolutnie, ich jedzonko jest znakomite, więc skoro weszliśmy, to i zostaliśmy. Właściciel powiedział tylko, że jak chcemy piwo do kolacji, to naprzeciwko jest spożywczak i tam możemy się w nie zaopatrzyć.
Dwa razy nie musiał powtarzać 😉
Posileni oznacza gotowi na zobaczenie kurortu
Ale w tak zwanym międzyczasie spróbujmy w przybliżeniu chociaż poznać bliżej tę podległą Rosji republikę oraz miejscowość Dombay.
Na początek region w którym się znajduje oraz flaga Karaczajo-Czerkiesji.
Kaukaz to nie tylko masyw górski, lecz także kolebka wielu kultur, różnorodnych etnosów, języków, styku religii i politycznych interesów
Lista narodowości zamieszkujących Kaukaz, zarówno na południu, jak i północy, jest naprawdę imponująca…
Gruzini, Abchazowie, Abazyńczycy, Adygejczycy, Czerkiesi, Kabardyjczycy, Awarowie, Czeczeni, Ingusze, Bacbijcy, Lezgini, Ormianie, Osetyjczycy, Kurdowie, Tałyszowie, Tatowie, Ukraińcy, Grecy, Azerowie, Bałkarzy, Karaczajowie, Kumycy, Nogajowie, Turkmeni, Kazachowie i inni…
Melanż gwarantujący burzliwe sąsiedztwo i właśnie Kaukaz taki jest. Jest to też miejsce, gdzie sąsiadują z sobą niepodległe państwa, rosyjskie kraje związkowe i republiki autonomiczne pozostające podmiotami Federacji Rosyjskiej.
I tak na północno-zachodnim pogórzu Kaukazu leży półmilionowa Karaczajo-Czerkiesja
Od 1922 roku obwód autonomiczny, a od roku 1992 niewielka autonomiczna republika. Graniczy od zachodu z Krajem Krasnodarskim, od północy z Krajem Stawropolskim, od wschodu z Republiką Kabardyno-Bałkarską, zaś od południa z Gruzją i Abchazją. Językami państwowymi w kraju Karaczajów i Czerkiesów są: abazyński, nogajski, czerkieski i karaczajski. I oczywiście rosyjski, język wehikularny, ułatwiający komunikację międzyetniczną.
Karaczajowie to liczący 160 tys. członków lud turecki, wyznający islam sunnicki, zaś Czerkiesi, czyli Adygowie, to góralski lud kaukaski, niegdyś chrześcijański, potem muzułmański, mający olbrzymią diasporę na świecie.
Stolicą republiki jest 120-tysięczny Czerkiesk, niegdyś XIX-wieczna stanica kozacka. Podczas drugiej wojny światowej miasto przez pół roku zajęte było przez Niemców, a wsławiło się konspiracyjną organizacją bojową walczącą z okupantem, złożoną z nastoletnich chłopców.
Przeważająca część terytorium Karaczajo- Czerkiesji leży w górach, zaś na granicy z Republiką Abchaską leży najwyższy szczyt Kaukazu i Europy Elbrus
W górach dzisiejszej republiki pod koniec pierwszego tysiąclecia naszej ery istniało świetnie zorganizowane państwo Alanów, przodków Karaczajów i Czerkiesów. Czas Karaczajów nastał w XIII wieku, zaś sto lat po nich zaczęli się na tych ziemiach „osiedlać najpierw Abazyńczycy, a następnie Nogajowie – potomkowie plemion mongolskich wchodzących w skład Złotej Ordy.
Skład polietniczny obszaru obecnej Karaczajo- Czerkiesji formował się w kolejnych wiekach – nieustannym wojnom i najazdom oraz podbojom i kolonizacji rosyjskiej towarzyszyły migracje ludności, pojawili się Kozacy, Ukraińcy i inna ludność napływowa z Europy Wschodniej.
Od 1774 roku ziemie Karaczajów i Czerkiesów podporządkowane zostały Imperium Rosyjskiemu.
Współczesne problemy Karaczajo-Czerkiesji tkwią głęboko w historii, nade wszystko w kolonizacji rosyjskiej i błędach polityki radzieckiej, która wykreowała „sztuczny, dwupodmiotowy obwód autonomiczny”
Obie nacje tworzące republikę, choć srogo przez historię doświadczone, mają jednak różne losy. Czerkiesi doznali XIX-wiecznego ludobójstwa swego narodu, zaś Karaczajowie przeżyli XX-wieczne stalinowskie deportacje, które znacząco osłabiły ich populację i zmarnowały wielowiekowe dziedzictwo. Ich rehabilitacja trwa, podobnie zresztą jak Bałkarów, Kałmuków, Inguszów i Czeczenów dzielących ten sam los.
Decyzją Stalina z 1943 roku Karaczajski Obwód Autonomiczny zlikwidowano, a Karaczajowie oskarżeni zostali o pomoc Niemcom podczas bitwy o Kaukaz i deportowani do Azji Środkowej. Czerkiesi zaś ubiegają się o uznanie przez Kreml XIX- -wiecznych deportacji jako aktu ludobójstwa. Sytuacja ta jest przyczyną traumy i poczucia krzywdy deportowanych narodów i grup etnicznych, żądających rozliczenia z „historią kolonizacji i sowietyzacji”, pełnej rehabilitacji i respektowania ich prawa do samostanowienia.
W latach 1989 – 1991 kongresy narodów Karaczajów i Czerkiesów, inspirowane przez nacjonalistów, zaapelowały do Moskwy o przywrócenie lub utworzenie oddzielnych autonomii, ale rok później referendum przesądziło, by republiki jednak nie dzielić na dwie narodowe. Pozostała więc Republika Karaczajo-Czerkieska, podmiot Federacji Rosji.
I tak prowadząc Cię uliczkami Dombaju, poznaliśmy odrobinę historii o Republice Karaczajo Czerkiesja
Jak też zauważyłeś/aś Dombaj jest kurortem, ale chyba do kurortów nam znanych ma trochę daleko. Skromniutko tu bardzo, ale za to góry na bogato – wysokie mocno 🙂
Dombaj leży na wysokości 1630 m n.p.m., na terenie Teberdyńskiego Rezerwatu Przyrody. W mieście kursują 2 gondolowe kolejki linowe, oraz 6 wyciągów krzesełkowych. Wyciągi i trasy narciarskie znajdują się na zboczach górskich na wysokościach od 1800 do 3200 m n.p.m. Najwyższym szczytem w pobliżu jest Dombaj-Ulgen (4046 m n.p.m.), zatem Dombaj jest otoczony całorocznie ośnieżonymi szczytami i lodowcami.
Dodajmy jeszcze mały fakt, że Republika ma bogate złoża surowców, węgla, granitu, rud wielu metali. Ma także olbrzymie zasoby wód termalnych.
W Dombaju spędziliśmy kilka dni
Była to nasza baza wypadowa w pobliskie góry, a do miasta zjeżdżaliśmy w zasadzie już na wieczór. I za każdym razem miało miejsce jakieś wydarzenie. Miłe wydarzenie gdyby ktoś pytał 😉
Na ten przykład – dochodząc jednego dnia do kwatery, grupa Rosjan zaangażowana była dość mocno w grillowanie i przy tej okazji mocniejszych trunków popijanie. Oczywiście zostaliśmy zaproszeni do udziału w imprezie, więc grzech było nie skorzystać. Zresztą absolutnie nie było szansy na odmowę…
Jedzenie, w sensie szaszłyki, były wyjątkowo smaczne, wódka odrobinę za ciepła, a gdy rozmowy zaczęły schodzić na tematy polityczne, uznaliśmy, że trzeba się ewakuować z imprezy 😉
Mogę powiedzieć tylko tyle, iż tak bardzo niesamowite jest, że system w którym żyją, tak mocno wyprał ich rozum, że każda podjęta próba wytłumaczenia, przełożenia, że można zrobić coś inaczej kończyła się intelektualną porażką…
W Dombaju jak też w jego najbliższej okolicy jest sporo wodospadów
Wybraliśmy się na jeden z nich. Może nie trafiliśmy na jakiś okazały i spektakularny, ale samo dotarcie było całkiem ciekawe. Otóż nie jesteśmy jedyni jako Polacy chodzący w tak zwanych klapkach, czy innych tego typu wynalazkach po górach. W tej rosyjskiej republice naprawdę sporo widzieliśmy na górskich szlakach. Od klapek, przez sandały, kończąc na białych tenisówkach 😉
Ale czas na wodospad, na który wybraliśmy się wspólnie z naszą poznaną po drodze koleżanką Leną.
W kolejnej odsłonie pójdziemy w góry, czyli będzie szczytowanie nad Dombajem
Tymczasem z miastem pożegnaliśmy się jak trzeba, czyli nocne wygłupy nam w głowie były, a rano szukając śniadania, trafiamy ponownie do ”naszego” spożywczaka z dnia pierwszego i tu miła niespodzianka – pani nas zabrała do ukrytej sali balowej, w której poczyniła nam przepyszną jajecznicę. Po takim posiłku i wrażeniach byliśmy gotowi by przedostać się do kolejnej republiki…
Jeśli masz ochotę na wirtualną małą czarną, to zamawiając ją będzie nam niezmiernie miło, a Ty docenisz nasz trud włożony w prowadzenie bloga.
A jeśli podobał Ci się ten wpis, to zapraszamy do wsparcia naszego bloga poprzez polubienie naszego facebooka. Będzie to dla nas sygnał, iż wykonujemy dobrą i wartościową pracę 🙂
A.D.2018
Tekst o historii republiki zaczerpnięty z Tygodnika Angory.