Babski w Taterki wypad

2021





Pamiętam kiedy zadzwoniła Kaśka i padło hasło:
  „ostatni weekend sierpnia jedziemy z Anią w góry”
–  gdzie???
–  no w góry!
–  ale jakie???
–  w Tatry!
I tak niecierpliwie czekałyśmy na nasz wspólny wyjazd, który był totalnym spontanem i zapoczątkował coś fantastycznego 🙂




„Góry tylko wtedy mają sens, gdy jest w nich człowiek ze swoimi uczuciami, przeżywający klęski i zwycięstwa. I wtedy, gdy coś z tych przeżyć zabiera ze sobą w doliny.”
(Andrzej Zawada)
To mój ulubiony cytat, który odzwierciedla wędrówkę po górach i myślę, że moje drogie koleżanki ze mną się zgodzą, tym bardziej, że tymi uczuciami mogłyśmy się ze sobą na bieżąco dzielić, a teraz z uśmiechem wspominać.
Nasz wspólny zeszłoroczny wyjazd podyktowany był chęcią spędzenia ze sobą czasu, zrelaksowania się, odskocznią od codzienności, oraz oczywiście chęcią bliższego poznania siebie – a góry chyba są najlepszym miejscem do poznania siebie w całej krasie!!!
Jako bazę wypadową wybrałyśmy miejscowość wszystkim chyba dobrze znaną Murzasichle, a noclegi zarezerwowałyśmy U STUDNIARA”, gdzie praktycznie człowiek nie musi o nic się martwić ;). Sami właściciele mega sympatyczni, ludzie o wielkich serduchach – zawsze służący pomocą oraz smaczną cytrynówką 🙂
I nie tylko…




Przy akompaniamencie kapeli góralskiej wspólnie ustalamy plan wędrówki górskiej, chociaż aura nie zapowiadała się dobrze…
Miało lać!!! Jednak skoro powiedziało się A, to trzeba powiedzieć B – zatem plan jest, to do dzieła!!!




Wcześnie rano pobudka – niestety śniadanie i co gorsza – kawa – przeszło nam koło nosa – ale cóż!!! Kto zbyt wcześnie wstaje, ten… na ten przykład kawy się nie napije.
Plecaki spakowane, humory dopisywały – tylko aura jakaś taka nie wyraźna, chociaż nie najgorsza bo nie pada.
Tak więc przystanek Palenica Białczańska (pamiętajcie, że parking trzeba zarezerwować wcześniej przez internet i opłacić).
Jeszcze tylko zakup biletów do TPN i w drogę…




Droga niestety, jak dla turysty niezbyt wymarzona bo tak zwana asfaltówka, ale cóż zrobić – to tylko około 50 minut do Wodogrzmotów Mickiewicza, na szczęście w cudownym towarzystwie, a do tego poranny rozruch jak znalazł 😉
Jako, że mgły towarzyszyły nam od samiuśkiego rana, to spragnionym wzrokiem rejestrowałyśmy wszystkie możliwe kadry, jakby na zapas.




Po drodze mijamy słynne Wodogrzmoty Mickiewicza – trzy występujące po sobie kaskady Potoku Roztoka, a ich nazwa Wodogrzmoty wynika z ogromnego huku, który wywołuje rozpędzona, spadająca na kamienie woda. Drugi człon nazwy dodano by uczcić sprowadzenie do Polski prochów wieszcza – Mickiewicza – stąd nazwa Wodogrzmoty Mickiewicza.
Ale to tak na marginesie…




Po dotarciu do Doliny Roztoki – wąska i głęboka dolina rozpoczynająca się na Polanie Stara Roztoka, na której stoi niewielkie schronisko im. Wincentego Pola, które przed wojną pełniło rolę głównej bazy taternictwa polskiego – postanawiamy wypić kawę i zjeść śniadanie, aby po drodze się nie ………………….. hi, hi, hi…..
Pamiętajmy, że początek dnia u kobiet zaczyna się od filiżanki przepysznej gorącej kawy…


 



Dodam jeszcze, że jesienią wokół polany mają swoje rykowiska jelenie, a wiosną można natknąć się na spacerujące tu niedźwiedzie.
My całe szczęście byłyśmy w sierpniu, zatem niedźwiedzie spotkałyśmy tylko na folderze covidowym.



       


 Bo…

“Dobre dni zaczynają się od kawy i uśmiechu 🙂





Tak, tak….
Trudno rozstać się nam z cudowną poranną atmosferą w schronisku (tym bardziej, że młody tatuś obok zaczął pogawędkę z nami), jednak świadome (lub nie) drogi która nas czeka – Ruszamy!!!




Początek trasy zaczynamy porządnym i dającym popalić podejściem pod górę, więc dobrze, że wypiłyśmy magiczny czarny napój i zjadłyśmy śniadanie.
Ten odcinek trasy biegnie przez las, kamiennym chodnikiem. Po jakimś czasie szlak staje się przyjemniejszy, a od czasu do czasu przechodzimy przez kładki i pomosty, gdyż ścieżka często krzyżuje się z Potokiem Roztoki. Pomimo, że przejście przez dolinę jest bardzo proste, to wymaga kondycji ze względu na przewyższenia, które delikatnie męczą – dlatego co jakiś czas robimy sobie przerwę aby chłonąć atmosferę miejsca i wyrównać oddech.


       



I tak w doskonałych humorach docieramy do rozwidlenia, gdzie po prawej stronie mijamy dolną stację wyciągu towarowego, którego nie można raczej przeoczyć – to nim dostarczane jest zaopatrzenie do schroniska w Dolinie Pięciu Stawów – gdzie w zasadzie podążamy.
Czarny szlak prowadzi w lewo pod Niżną Kopę, my jednak wędrujemy dalej szlakiem zielonym, który ma nas zaprowadzić do Wielkiej Siklawy, chociaż raczej widoków nie będzie z racji deszczu, który postanowił uatrakcyjnić nam wędrówkę.
Nam jednak nic nie popsuje humorów, więc przyodziewamy kto co ma przeciwdeszczowego (ja mój PŁACHTOMIERZ – nazwa dla wtajemniczonych) i wolnym tempem (każdy swoim) przed siebie!!!


 



Powiem tak – łatwo nie było, bo w deszczu kamienie są bardzo śliskie – zalecamy zatem w tym miejscu o ostrożność!!!
A oto ja i mój PŁACHTOMIERZ  pod Wielką Siklawą – 1515 m n.p.m.




Wielka Siklawa to miejsce bardzo wyjątkowe, chociaż w słońcu można dłużej nim się rozkoszować. Ma wysokość około 65 m i opada dwiema, a czasem trzema strugami po ścianie stawiarskiej oddzielającej Dolinę Pięciu Stawów od Doliny Roztoki. Rozpryski rozbijającej się o skały wody dało się odczuć nawet stojąc w dużej odległości.
A mgły moim zdaniem, które otulały góry dodały tylko uroku i tajemniczości temu miejscu. Wbrew obiegowej opinii nie jest to najwyższy wodospad w Tatrach – dużo wyższa jest np. Ciężka Siklawa na Słowacji. Niewątpliwie jednak przez Siklawę przepływa znacznie więcej wody – najpotężniejsze strugi spotykamy wiosną, w czasie roztopów.
Wielka Siklawa jest zdecydowanie najwyższym wodospadem w naszym kraju.




Po złapaniu oddechu i nacieszeniu oczu chociaż tak skromnymi widokami – ruszamy z dziewczynami dalej.
Jeszcze tylko jedno strome podejście dzieli nas od wymarzonego celu – Doliny Pięciu Stawów.




Zmęczone, przemoczone ale nadal w doskonałych humorach i mega szczęśliwe docieramy do wymarzonego celu, gdzie będzie można skorzystać z możliwości jakie daje schronisko, głównie WC he,he,he….
Schronisko PTTK w Dolinie Pięciu Stawów Polskich położone jest w samym sercu Tatr Wysokich, nad północnym brzegiem Przedniego Stawu. To najwyżej ulokowane polskie schronisko turystyczne (1671 m n.p.m.). Malownicze widoki, sąsiedztwo jeziora oraz charakter wysokogórski tego miejsca, tworzą jedyną w swoim rodzaju, prawdziwie niekomercyjną atmosferę.
Jednak zanim dotrzemy do schroniska cieszymy się okolicą, swoim towarzystwem i napawamy widokami – chociaż mgła otula niektóre fragmenty gór.


   



Jest i ON – WIELKI STAW POLSKI – najgłębsze jezioro w Tarach. Jego dno znajduje się na głębokości prawie 80 metrów a powierzchnia zajmuje około 34 hektarów. Jest zdecydowanie najokazalszym zbiornikiem w Dolinie Pięciu Stawów oraz pierwszym, który ukazał się nam idącym od strony Siklawy. Przy jego brzegu znajduje się najstarszy tatrzański szałas – dawne schronisko-prawdopodobnie z XVII wieku. Miejsce MUST SEE i SELFI dla wielu turystów 😉




Pomimo aury nic nie mogło nam zepsuć humoru 🙂
Zrelaksowane i po małej sesji w tak cudownym miejscu, bo przecież Dolina Pięciu Stawów uważana jest za jedną z najpiękniejszych tatrzańskich dolin -co również potwierdzamy – wyruszamy dalej, zostawiając w tyle jedno z najpiękniejszych miejsc 🙂




Oddech złapany zatem swoje kroki kierujemy niebieskim szlakiem na Świstówkę Roztocką, która położona jest na 1700 – 1750 m n.p.m.
Jest to najdogodniejszy sposób dojścia z Doliny Pięciu Stawów Polskich do Morskiego Oka i chociaż wydaje się łatwy w kilku miejscach należy uważać, szczególnie podczas takiej pogody, która towarzyszyła nam – kamienie były mokre i śliskie.
Szlak ten niedostępny jest od 1 grudnia do 15 maja, a nazwa tego miejsca pochodzi od świstaków, które licznie zamieszkują te rejony. Niegdyś nazwa „Świstówka” błędnie była używana w odniesieniu do sąsiedniego szczytu – Świstowej Czuby.


       



Gdy już nabierzemy wysokości wędrując specyficznymi zakosami pod górę pośród kosówki, to po kilkunastu minutach wdrapiemy się na Świstową Kopę, skąd rozpościerają się fantastyczne widoki na DPS, Opalony Wierch i całe Tatry Wschodnie – nam jednak nie było to dane. Podczas tego wypadu.
Trudno, może jeszcze w tym samym gronie wrócimy gdy pogoda będzie łaskawsza. Jednak trzeba iść dalej – przez Świstowe Siodło, gdzie schodzimy mocno w dół wygodnym chodnikiem. Przed nami długi trawers w kotle Świstówki. Następnie schodzimy zakosami by po chwili przejść przez spore kamienisko. Dalej wygodną ścieżką wychodzimy na szeroką i trawiastą Rówień nad Kępą, z której znakomicie widać rejon Morskiego Oka, jednak nie tym razem.
Teraz czeka nas spokojne zejście między kosodrzewiną i zaroślami. Momentami szlak staje się wąski i stromy. Dochodzimy do najtrudniejszego fragmentu. Przechodzimy przez skalisty Żleb Żandarmerii, który kiedyś był ubezpieczony łańcuchem. Musimy zachować dużą ostrożność. Schodząc górną częścią żlebu należy uważnie stawiać kroki, bowiem pod nogami mamy początkowo skalisty, a następnie „sypki” teren. Dalej szlak lawiruje między drzewami. Idziemy wygodnym, kamiennym chodnikiem.
Po kilkunastu minutach wychodzimy na słynną „asfaltówkę” (na skrzyżowaniu w prawo). Do Morskiego Oka pozostało nam niecałe 10 minut marszu, gdzie oczywiście trzeba zregenerować siły przed powrotem, który odbywał się w ulewnym deszczu.



 


Pomimo deszczowej aury, która towarzyszyła nam w Tatrach tego dnia, humory dopisywały do końca każdej z Nas :), a przed NAMI były jeszcze dwa dni atrakcji…
Lecz o tym może innym razem…
Zdradzę tylko, że w planach mamy już kolejny zaplanowany wypadzik w Tatry.
Jak to mawiamy???
NIE WIERZĘ DANUSIU…


   



Na zakończenie umieszczę komentarz jednej z nas, która po wielu latach odbyła tą podróż z nami bez przygotowania i nie do końca świadoma trasy jaką pokona…
” Zeszłoroczny wypad w Tatry, był dla mnie odskocznią od codzienności i powrotem w góry po wielu latach. Pomimo nie sprzyjającej aury, która była jedyną niedogodnością całej eskapady – bawiłam się świetnie!
Towarzystwo serdecznych osób, nadających na tych samych falach, wspierających i oczywiście mobilizujących, sprawiło, że pokonałam tam nie tylko trudną trasę, ale przede wszystkim siebie i jestem DUMNA!!!
Widoki, które było mi dane podziwiać pozostaną ze mną na zawsze. Oczywiście nie byłoby tego wszystkiego, gdyby nie nasze kobiece towarzystwo, które od początku wyjazdu do pożegnania miało powera, wywoływało uśmiech a wręcz histeryczny śmiech, aż do bólu brzucha.  To dzięki Wam, dałam radę wspiąć się tak wysoko w chmury po nagrodę!!!”




Reasumując moje wspomnienie z Tatr ma kilka wymiarów:
  • nasze roześmiane twarze,
  • bolące nogi,
  • kapela góralska,
  • zimna cytrynówka
  • szczyty w górach
  • mapa z trasą „NIE WIERZĘ DANUSIU!!!”, że ją POKONAŁAM 🙂




KOBITKI, PAMIĘTAJMY, ŻE TO MY, JAK ŚPIEWA KAYAH…
Ramię w ramie, popłyniemy razem
Zmieniamy ten świat
Wspierając się tak
Bo żadna dama nie będzie tańczyć sama
Gdy sióstr tyle ma
Gdy jest pośród nas…
W tym przypadku przełóżmy to na Nasze życie codzienne 😉
Do zobaczenia na szlaku kobity 🙂




Podsumowując; 
  • Nasz szlak to; Palenica Białczańska – Wodogrzmoty Mickiewicza – Schronisko w Dolinie Roztoki – Wielka Siklawa – Dolina Pięciu Stawów – Świstowa Czuba – Morskie Oko – Palenica Białczańska
  • Dystans; 24 km 
  • Czas; około 8h ale przyjmijcie 10h
  • Szlak; czerwony zielonyniebieskiczerwony
Wybierając się w góry zawsze pamiętajcie o zabraniu kilku drobnych, ale jak bardzo ważnych rzeczy;
  • papierową mapę
  • czołówkę
  • jedzenie i picie
  • telefon, najlepiej z aplikacją RATUNEK
  • ciuch na zmianę
  • i oczywiście dobry humor
Dziękujemy za wspólne po Taterkach wędrowanie i zapraszamy do innych naszych wpisów 🙂





Jeśli podobał Ci się ten wpis, to zapraszamy do wsparcia naszego bloga poprzez polubienie naszego facebooka. Będzie to dla nas sygnał, iż wykonujemy dobrą i przydatną pracę 🙂

 




A.D.2021

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

Przewiń na górę