Szentendre





Mówi się, że Szentendre jest najpiękniejszym małym miastem Węgier. Niestety nie byliśmy jeszcze we wszystkich małych miasteczkach Węgier, więc ciężko nam stwierdzenie owe potwierdzić, ale z pewnością możemy zaświadczyć, że Szentendre to małe, spokojne, artystyczne i bardzo klimatyczne miasteczko. Takie, które raczej nie może się nie spodobać. To architektoniczna i krajobrazowa południowa brama do Zakola Dunaju, ”miasto Serbów”, ”miasto baroku”, miasto malarzy”, miasto 7 wież”. Zanim jednak wypuścimy się w miasto, by pochłonąć te wszystkie”miasto…”, to króciutko o noclegu.

Do Szentendre docieramy już późniejszym popołudniem, więc cel pierwszy to ogarnąć nocleg. I ogarnęliśmy. Zakotwiczyliśmy na polu campingowym PapSziget Camping i wynajęliśmy pokój w ”motelu”. A zrobiliśmy to tylko dlatego, iż lenistwo nie pozwoliło nam rozbić namiotu. Duuuży błąd, a jak wiadomo – lenistwo nie popłaca, a za błędy trzeba płacić.  Samo pole naprawdę jest super, lecz kwatery pozostawiają wiele do życzenia. Dlatego błagamy – nie popełniajcie tego błędu i miejcie ze sobą namiot!





Dużą i miłą niespodzianką jest całkiem sporych rozmiarów basen znajdujący się na terenie campingu, z którego jako Rozmusiaki oczywiście skorzystaliśmy, bo i gorąc był tego dnia nie do zniesienia. Popołudniowy czas na wodne wygłupy i zabawę został odpowiednio wykorzystany 🙂 Z widokiem na Dunaj 🙂





Ale nie o campingu to galeria, tylko o całkiem przyjemnym, kolorowym i niedużym miasteczku niedaleko Budapesztu, zatem zapraszamy na krótki spacerek ulicami Szentendre.



 



Gdzie jest położone Szentendre

Mieszkańcy Budapesztu chętnie korzystają z uroków tego małego miasteczka i chętnie spędzają tu czas, zwłaszcza w weekendy. Jak zapewne się już domyślacie, Szentendre leży całkiem blisko stolicy Węgier. Bardzo blisko, bo odległość między miastami to zaledwie 20 km. Pomimo tego, iż nie leży nad morzem, tylko nad rzeką, może nie tak wielką jak morze, ale też wcale nie małą, bo Dunaju może i morzem nie nazwiemy, lecz gdyby tak puścić wodze fantazji i nie zauważać brzegu po drugiej stronie… to spokojnie można by rzec, iż nad morzem śródziemnym się znaleźliśmy. Taki klimacik tu panuje… Ciepełko, czerwone dachóweczki, uliczki… normalnie prawie… Chorwacja 😉



 



Mekka artystów



My co prawda żadnego nie poznaliśmy, prócz ”artysty” na jednym ze straganów, gdzie próbował najmłodszemu Rozmusiakowi sprzedać ”ręcznie” zrobiony i z Chin przywieziony, ale za to zapewne ręcznie ściągnięty z taśmy produkcyjnej, drewniany kuferek na kluczyk, ale umówmy się, iż był to artysta nieartystyczny 😉  Mówi się że Szentendre jest właśnie mekką artystów, bo podobno liczba tej profesji przekroczyła już kilkaset osób. Może trafiliśmy na taki dzień, w którym akurat tych kilkuset artystów produkowało hand made w swoich warsztatach? Wciąż jednak nie zmienia to faktu, że bardzo nam się w tej mecce podobało.

 

 



Co warto zobaczyć

Najlepiej wszystko 🙂 Jednak sercem miasteczka jest otoczony XVIII wiecznymi kupieckimi domostwami Fo Ter. Na placu wznosi się charakterystyczny krzyż morowy, który cech serbski wystawił w 1763 roku powielając katolicką tradycję wznoszenia pomników upamiętniających zarazy. Na marginesie, Szentendre prócz kilkuset wspomnianych artystów, zamieszkuje również kilkuset Serbów, lub mieszkańców przyznających się do narodowości serbskiej. Serbowie mieli spory wkład w budowę i rozwój miasteczka. Ale o tym może później.



 



Zabudowa placu w pełni oddaje kupieckiego ducha miasta. Tutejsze murowane domy miały zazwyczaj 4 poziomy, które połączone były zamkniętą wewnętrzną klatką schodową. Na parterze z reguły znajdował się sklep, na piętrze mieszkanie, a na strychu magazyn. Piwnica natomiast służyła najczęściej do przechowywania wina. Generalnie nic nowego, ale… co ciekawe piwnica służyła również do produkcji wina!!! W Szentendre, w przeciwieństwie do węgierskiej tradycji, wina robiono w domach mieszkalnych, a nie w winnicach. Dlatego też, gdy baczniej zwrócicie uwagę, wychodzące  na ulicę zjazdy do piwnicy były tak szerokie, by umożliwić rozładowanie wozu winogron. Gdzieniegdzie jeszcze do dzisiaj można znaleźć na domu kamienną kiść winogron – to znak rozpoznawczy profesji jego mieszkańców.



 

 



Miasto 7 wież

Spośród 7 wzniesionych w miasteczku cerkwi do dziś służą prawosławnym wiernym 4 z nich. Ciekawostką jest fakt, że cerkwie tutejsze noszą nie tylko imiona świętych patronów, lecz także miejsc, skąd przybyli uciekinierzy, którzy je wybudowali;

Sobór Belgradzki powstał w latach 1756 – 1762, a na murach wokół świątyni znajdziecie liczne epitafia z przewijającym się motywem czaszki i wnękami na świece.

Cerkiew Blagovestenska, zwana też Grecką, znajduje się przy Fo ter. Została wybudowana w 1752 roku, a jej budowniczymi byli zamieszkali w miasteczku kupcy greccy.

Cerkiew Preobrażeńska pochodzi z lat 1741 1746, a wznieśli ją bośniaccy Serbowie.

Cerkiew św. Michała Archanioła wzniesiona została w latach 1759 – 1759.

Wszystko to można zobaczyć z osobna, ale też można udać się na wzgórze Templom Ter, skąd rozpościera się wspaniały widok na zabudowę miasta i jego wież. Można też ograniczyć się do panoram z placu barokowej świątyni Blagovestenska.



 

 

 

 



Szentendre słynie również z muzeum marcepanu, najstarszego na Węgrzech. Pomimo tego, iż w środku marcepanowe sławy, fantazyjnie zdobione ślubne torty, czy też 1,5 metrowa miniatura budapesztańskiego parlamentu, to jakoś nie skorzystaliśmy. Jednogłośnie stwierdziliśmy, że te marcepanowe fantazje nie dla nas. Może to i błąd patrząc z perspektywy czasu… Ulica jakoś bardziej nas ciągnie… W każdym razie nietrudno znaleźć to muzeum, więc śmiało korzystajcie z tej atrakcji, będąc w mieście.





Słów kilka na koniec o historii miasteczka

W bulli papieskiej z 1226 roku jest wzmianka o osadzie jako archidiakonia. Rozwijała się prężnie, szczególnie po najeździe tatarskim. Okupacja turecka zatrzymała ten rozwój a ostateczne zniszczenie przyniósł rok odbicia Budy – 1686. Niedługo trzeba było czekać na odrodzenie miasteczka. Po odzyskaniu Belgradu przez Turków, jesienią 1690 roku, 8 tysięcy Serbów osiedliło się w Sanctus Andreas. Pamięć tej migracji przechowuje nazwa jednej z dzielnic miasteczka Izbeg (Zbieg).



 

 



Serbscy uciekinierzy nie przybyli tu jednak sami. Przytaszczyli ze sobą wielką relikwię – szczątki cara Lazara, poległego w bitwie na Kosowym Polu. Według legendy relikwię niesiono na rękach przez 40 dni. Już w ciągu pierwszego roku wybudowali drewnianą cerkiew nad brzegiem Dunaju. To był jednak tylko skromny początek okresu serbskiego w historii miasteczka, bo jak już wiecie, prawosławni uchodźcy poszaleli bardziej i wznieśli ich 7. Złotym okresem dla serbskiego Szentendre był wiek XVIII, bo to właśnie wtedy, w ciągu kilku dziesięcioleci, powstała ogromna część zachowanych do dziś zabytków. Podstawą dobrobytu były rzemiosło, handel na szeroką skalę oraz przyniesiona z Serbii sztuka uprawy winorośli.





Serbowie cieszyli się  przywilejami cesarskimi, ale nie było to miasto homogeniczne pod względem etnicznym, bo zamieszkać tu również postanowili Niemcy, Węgrzy, Słowacy, Grecy i Dalmatyńczycy, czyli katoliccy Chorwaci. Ta różnorodność językowa i kulturowa wieża Babel stworzyła nowożytne Szentendre; barwne i oryginalne, miasto kilku wyznań i dwóch kalendarzy. XIX wiek przynosi poważny kryzys; cechy rozwiązano, a produkcja rzemieślnicza niewielkiego miasteczka nie mogła wytrzymać konkurencji rozwijającej się stolicy. Na dodatek epidemia filoksery w latach 1890 – 1895 całkowicie zniszczyła tutejsze uprawy winorośli. Już wydawało się, że nad przyszłością miasta zawisły ciemne chmury, gdy po doprowadzeniu tu kolei w 1886 roku, malowniczy zakątek zaczęli odkrywać inteligenci ze stolicy, a wśród nich zachwyceni malarze…





Jeśli lubicie małe, klimatyczne, kolorowe miasteczka, to to jest jednym z tych, które powinno stanąć Wam na drodze. Warto tu zajrzeć, choćby dlatego, że przesympatyczni i kulturalni ludzie to miasto zamieszkują. Podczas naszego kilkugodzinnego łażenia i zwiedzania miasta, zostawiliśmy samochód wypełniony naszym majdanem wakacyjnym  z otwartą do saaaaamej góry klapą bagażnika. Oczywiście nieświadomi niczego wracamy do auta, wychodzimy zza zakrętu i dosłownie oddech sam się zatrzymał, a nogi zrobiły się tak miękkie, jakby kości ktoś nagle z nich wyjął. Stoi nasz samochód z otwartą klapą !!! Pierwsza myśl – już po wakacjach!!! I wiecie co? Nic nam nie zginęło. Nic!!!

Tym miłym akcentem kończymy naszą wycieczkę po milusińskim Szentendre, a Was zachęcamy do odwiedzin innych naszych galerii 🙂






Jeśli podobał Ci się ten wpis i uważasz, że wniósł realną wartość do odwiedzin tego miejsca, to zapraszamy do wsparcia naszego bloga i polubienia naszego facebookaBędzie to dla nas sygnał, iż wykonujemy dobrą i przydatną pracę 🙂

 




A.D.2017

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

Przewiń na górę