Zawrat
2159 m n.p.m.
Fajnie tak czasami z kumplami wybrać się w góry…
Może rzadko się to zdarza z nadmiaru obowiązków, jakie każdy z nas posiada, ale raz na jakiś czas pyknie taka górska wędrówka i możemy sobie naszą szorstką męską przyjaźń przypielęgnować na szlaku 😉
Tym razem wypad w Taterki nasze polskie długo odkładany, doszedł w końcu do skutku i w połowie września wybraliśmy się do Zakopca, a konkretnie do Murzasichle, bo to tam spanko na nas czekało.
Oczywiście trasa, którą sobie obraliśmy, była bardzo ambitna, ale…
No właśnie. Ale…
To ale.. to pierwszy mały i mokry niefart niedługo po tym jak z samiuśkiego ranka wyruszyliśmy na szlak.
Jak widać na kolegów zawsze można liczyć… lol 🙂
Jeden próbuje za wszelką cenę pomóc koledze by bardziej się nie zmoczył, a drugi tę koleżeńską pomoc próbuje uwiecznić na fotografii…
Czyżby początek grubszego nieszczęścia?
Nie zrażeni tą małą wpadką do wody, wspierając mocno kolegę, absolutnie się z niego nie śmiejąc, niee, nieee… ruszyliśmy dalej, by nie powiedzieć – w górę.
Dosyć szybko udaje nam się dotrzeć do Schroniska Murowaniec, a zaczynaliśmy w Murzasichle.
Nasz plan na ten dzień był taki, że z Murowańca idziemy na Zawrat, potem na Świnicę, ze Świnicy w dół przez Dolinę Gąsienicową do Murzasichle. Bardzo ambitnie, ale wierzyliśmy, że damy radę. No cóż, pół godziny uciekło nam na wodne kolegi zabawy i to już było nie do nadrobienia. W Murowańcu szarlotka i piwo też nam trochę zachwiały rytm czasowy, ale przecież od tej pory już tylko góry będą.
I tak miało być, ale Czarny Staw Gąsienicowy tego dnia tak ładnie się prezentował, że i on nadszarpnął nam trochę czasu i zmniejszył limit czasowy na zaplanowane kółeczko. Nie przejmowaliśmy się tym, gdyż byliśmy zabezpieczeni w czołóweczki, a nie po to się spotkaliśmy z trzech różnych stron Polski, by dziczeć. Na spokojnie, góry nam przeca nie uciekną…
Jako, że Gąsienicowy nam niemałą chwilę zabrał, to teraz ma swoje przysłowiowe ”3 minuty’’ 😉
Rozstajemy się z Gąsienicowym i żwawo ruszamy w stronę Zawratu.
Patrząc na ośnieżone wierzchołki gór, jakoś nam nie przyszło do głowy, że i my możemy mieć sporo śniegu. No ale po co martwić się na zapas, skoro humory dopisują, a wędrówka sprawia wiele przyjemności.
Trochę grozą powiało, gdy nad nami z dużą częstotliwością zaczął helikopter z TOPRU latać. Później okazało się, że tego dnia jakiś chłopak zginął próbując zdobyć Granaty.
Nabieramy szybko wysokości co pozwala nam kontemplować wspaniałe tatrzańskie pejzaże…
I tu zatrzymajmy się na chwilę, bo to był właśnie ten moment naszego największego zdziwienia…
Wychodząc zza przysłowiowego winkla widzimy ostatnią prostą na Zawrat, ale… no właśnie… ta prosta tonie w odmętach śniegu!!!
Dłuuuuga chwila konsternacji, bo nie byliśmy przygotowani na taką ewentualność. Zaczęło się przekonywanie jeden drugiego, że przecież damy radę bez raków, że śnieg już utwardzony i tak dalej, i tak dalej. Głosy były podzielone, jednak zwyciężył głos nierozsądku i zaczęliśmy dreptać do góry…
A tak wyglądało wejście na Zawrat, gdzie my jeszcze stoimy na jesiennym szlaku.
Cóż było począć…
Choć samo wejście okazało się nie było jakoś bardzo tragiczne, choćby przez to, że wędrowcy przed nami zdążyli już swoimi rakami wyżłobić całkiem przyzwoite schody do góry, to i tak czuliśmy się jak ostatnie łajzy… Raki leżą w domu a tu zima na całego!!!
W każdym razie śnieg był na tyle twardy i pomału bo pomału, ale zachowując niezwykłą ostrożność podczas wchodzenia, myślami byliśmy już na szlaku na Świnicę… Czyli da się bez raków…
A jeszcze im bliżej Zawratu, to coraz lepsza przejrzystość i widoki na góry zacne, więc tym bardziej wiara w nasze szczęście rosła 🙂
Prawda jednak okazała się bolesna na tyle, że będąc już prawie na szczycie, czuliśmy jak słoneczko mocno operuje.
A to z kolei oznaczało, że ta świeża i u góry jeszcze nie ubita ilość śniegu będzie nie tyle wyzwaniem, co poważnym zagrożeniem. Ale byliśmy już na tyle blisko celu, że stwierdziliśmy, że szkoda byłoby teraz zawracać. Poza tym musimy znaleźć jakieś rozwiązanie, bo zejście z Zawratu bez raków jest raczej niemożliwe. Pełni optymizmu brnęliśmy spokojnie na szczyt, co rusz zatrzymując się by zrobić foto, bo spektakl jaki urządziła nam natura zasługuje na to by przynajmniej go sfotografować.
Także zdjęć kilka ze szczytowania 😉
I tak w tych cudownych okolicznościach przyrody dotarliśmy na szczyt i zdobyliśmy Zawrat.
Czy byliśmy z siebie zadowoleni? Ależ oczywiście. Ku zadowoleniu skłaniały nas przede wszystkim wspaniałe widoki prezentujące się dumnie ze szczytu, jak też wspólne koleżeńskie poklepywanie się po plecach i dodawanie sobie otuchy, że wcale nie było tak źle, jak mogłoby się wydawać.
Żądni kolejnych wyzwań, po krótkim odpoczynku, zdecydowaliśmy się na kontynuowaniu szlaku i ruszyliśmy na Świnicę…
Ale najpierw garść fotek z Zawratu.
Jak szybko obraliśmy szlak na Świnicę, tak chyba jeszcze szybciej z niego zawróciliśmy.
Po parudziesięciu metrach, gdy zapadaliśmy się w roztapiającym śniegu prawie po pachy, a już na pewno po pas, zdecydowaliśmy się na odwrót i powrót niestety tą samą drogą.
Gdy ponownie stanęliśmy na szczycie Zawratu oraz nad ścianą, którą weszliśmy, a teraz mieliśmy zejść, to nie wiem jak kolegów, ale ja przyznaję się, że strach który mnie oplótł całą swoją mocą, był tak wielki, że gotów byłem wzywać chłopaków z TOPRU. Ta ściana patrząc z góry, wydawała się wręcz pionowa!!! Jak mogłeś idioto nie wziąć raków??? Przeklinałem siebie w duchu na czym tylko świat stoi. Czułem się w tym momencie nagi i bezbronny…
I tak jak łajzy wchodziliśmy na Zawrat, tak przy zejściu byliśmy jak łajzy ostatnie skończone!!!
Powiem Wam, że coś takiego pierwszy raz mi się zdarzyło i na pewno ostatni. Zeszliśmy, choć naprawdę łatwo nie było. Te niby schody w śniegu do góry, w dół wcale schodami już nie były. Wręcz odwrotnie, to pułapki były. Z reguły schodzi się szybciej niż wchodzi, lecz w tym przypadku było zupełnie na odwrót. Powrót na suchy, jesienny i stabilny szlak ciągnął się w nieskończoność…
Nigdy więcej…
Oczywiście udało się bezpiecznie zejść, a nasz ambitny plan przesunął się na kiedyś tam…
Absolutnie nie bierzcie z takich łajz przykładu, bo nie zawsze się udaje w takich warunkach dokończyć wędrówkę.
Nam na pocieszenie został ponownie Czarny Staw Gąsienicowy, chyba jeszcze ładniej się prezentujący po takim przeżyciu, a uwierzcie – żadne słowa nie są w stanie wybrzmieć tego strachu podczas schodzenia…
Podsumowując;
- Nasz szlak to; Murzasichle – Schronisko Murowaniec – Czarny Staw Gąsienicowy – Zawrat – Czarny Staw Gąsienicowy – Schronisko Murowaniec – Murzasichle
- Dystans; 28 km
- Czas; około 10h ale w naszym przypadku było to 13h
- Szlak; czarny – żółty – niebieski – żółty – czarny
Wybierając się w góry zawsze pamiętajcie o zabraniu kilku drobnych, ale jak bardzo ważnych rzeczy;
- papierową mapę
- czołówkę
- jedzenie i picie
- telefon, najlepiej z aplikacją RATUNEK
- ciuch na zmianę
- i oczywiście dobry humor
- no i RAKI rzecz jasna, przynajmniej w Tatry
Dziękujemy za wspólne po Tatrach wędrowanie i zapraszamy do innych naszych wpisów 🙂
Jeśli masz ochotę na wirtualną małą czarną, to zamawiając ją będzie nam niezmiernie miło, a Ty docenisz nasz trud włożony w prowadzenie bloga.
A jeśli podobał Ci się ten wpis, to zapraszamy do wsparcia naszego bloga poprzez polubienie naszego facebooka. Będzie to dla nas sygnał, iż wykonujemy dobrą i wartościową pracę🙂
A.D.2017
Piękniste okoliczności przyrody. Foty pierwsza klasa. Pozdrawiam
Chce się rzec – jakie góry takie foty!
Bardzo dziękuję za miły komentarz 🙂
Pozdrowionka!